Czuwaj!
Za oknem ukochana jesień, jest zimno, morko i nie chce się wychodzić z domu. Idealny czas na wakacyjne wspomnienia z kubkiem gorącej czekolady pod grubym kocem.
Początek czerwca oznacza dla mnie tylko jedno: „To Świętucha czas…”. (jeśli chcesz dowiedzieć się więcej: http://rajdswietokrzyski.zhp.pl/index.php/historia-rajdu/ )Rzucam wszystko i wyjeżdżam w góry Świętokrzyskie na 58 Ogólnopolski Harcerski Rajd Świętokrzyski, jadę na doczepkę z 2 WDH Szkarłatni z Bań Mazurskich.
W środę, dosłownie, wraz ze wschodem słońca wyjechałam do Giżycka, stamtąd pociągiem do Kielc i tak dalej, ale nie będę zanudzać opowiadaniem o drodze. Spakowałam całkowite minimum, plecak był jednak taki ciężki jakbym włożyła tam stos kamieni, magia po prostu. Humory już od początku nam dopisywały, śpiewaliśmy w autobusie, takie roztańczone „pasażery” z nas były!
W czwartek zaczął się długo wyczekiwany start Świętucha. Wędrówkę rozpoczęliśmy obok figury Emeryka. Byliśmy w spaniałych nastrojach, żartowaliśmy sobie z harcerzami stojącymi na pierwszym punkcie. Pierwszego dnia przemierzaliśmy szlak Św. Krzyża - Kakonina – Podlesia (długość trasy około 13 km). Najbardziej spodobało mi się zadanie, które polegało na przejechaniu 5m rowerem niby banalne, ale gdy się skręcało kierownicą w lewo to jechało się w prawo. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że 38 to stan umysłu. :D
Najgorsze zawsze jest to pierwsze wejście na górę. Następuje wtedy pewne zderzenie z rzeczywistością. Jest ciężko, częste postoje, które wbrew pozorom męczą jeszcze bardziej, chęć zawrócenia, powrotu do domu i ciepłego łóżka. Ale co to za harcerz, który się poddaje i nie wykonuje zadania?! Z czasem organizm się przyzwyczaja i jest o wiele lżej. Już pod koniec trasy szczęśliwi, że zaraz zdejmiemy plecaki i odpoczniemy zaczął padać deszcz. Początkowo delikatna mżawka, myślę sobie damy radę, nie zmokniemy jeszcze tylko kawałeczek. Ten kawałeczek jednak był nieco większy niż mi się wydawało, a deszcz rozpadał się na dobre. Normalnie byłabym zła i załamana, ale na Świętuchu nawet deszcz pada inaczej, przyjemniej. Chociaż myślę, że to za sprawą ludzi, z którymi szłam. Pomimo dużych kropel spadających z nieba, szliśmy z uśmiechami na twarzy. Gdy nie mieliśmy siły iść, tańczyliśmy, śmialiśmy się. Było ślisko, więc myślę, że niejedna osoba zjechała po dróżce, co śmieszyło mnie jeszcze bardziej. Przestało padać. Na jednym z rozdroży spotkaliśmy Mośka oraz Niedźwiedzia. Mimo, że są dorośli bawili się z nami jak dzieci, idąc na bosaka, tak boso przemierzają świat. Ostatnie 200 metrów i tradycyjnie ja mam głupie szczęście, zaczęło lać jak z cebra. Nigdy nie zapomnę tego nerwowego poszukiwania stodoły samosiejki. W końcu znaleźliśmy nasze nowe, „pięciogwiazdkowe” lokum - było idealne. Ostatnią przeszkodą była drabina, po której trzeba było się wspiąć, aby wejść do środka. Niektórzy bali się wejść tak wysoko z ciężkim plecakiem, ale chęć schronienia się przed deszczem i odpoczęcia przezwyciężyła lęk. Gdy tylko zajęliśmy sobie miejsce na sianku, przybraliśmy się w „suche” rzeczy z przemoczonych plecaków. Potem zjedliśmy kolację i mieliśmy wolną chwilę żeby odpocząć i zebrać siły na resztę dnia, ale kto by marnował czas na odpoczywanie wśród tak pozytywnie zwariowanych osób, trzeba być twardym, a nie miękkim jak papier. I tutaj należy się duże dziękuję dla druhenek, które nie dość, że mają pełne plecaki to i tak biorą ze sobą gitary. Dzięki nim możemy pośpiewać, poznać nowe piosenki. Około 19.00 ponownie zaczął padać deszcz, dlatego mieliśmy świeczkowisko bez świeczek na sianku. Na nim prezentowaliśmy zadania przed rajdowe, poznaliśmy trochę nowych pląsów, pośmialiśmy się. Potem od razu poszliśmy spać. Wszyscy byli tak zmęczeni, że nawet nie myśleli o tym żeby posiedzieć nieco dłużej i porozmawiać.
Następnego dnia wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy dalej. Planowana trasa: Podlesie - Kaplica Św.Mikołaja – Łysica- Św.Katarzyna - Miejska Góra - Bodzentyn - Siekierno (długość około - 23 km). Największym wyzwaniem wędrówki było zdobycie Łysicy. Bez problemu, z postojami daliśmy radę bo jak nie my to kto?
Mieliśmy okazję napić się lodowatej wody z leczniczego źródełka, była jak nigdy smaczna. Tam był również punkt kontrolny, na którym musieliśmy odnaleźć odpowiedzi na pytania, które były umieszczone ma pniach drzew, fajne zadanie przy którym można się pośmiać J Następnie dostaliśmy worki na śmieci i przez część trasy zbieraliśmy śmieci. Pod koniec trasy mieliśmy grę miejską w Bodzentyniu. Uporaliśmy się z nią bardzo szybko, było bardzo ciepło, więc usiedliśmy sobie na ławce przed fontannami i niektórzy nie mogli się powstrzymać przed przebiegnięciem i zmoczeniem się wodą. Potem poszliśmy zjeść jakiś normalny obiad, ponieważ od samego początku rajdu żyliśmy na kanapkach z dżemem lub mielonką. Musieliśmy poczekać na posiłek, więc z ciekawości pytaliśmy się harcerzy obok czy znają coś takiego jak pierogi i o dziwo wiedzieli o czym mówimy. :D Po zjedzeniu wyruszyliśmy dalej na trasę do kolejnej stodoły z siankiem. Najedzeni szybko pokonaliśmy ostatni kawałek trasy.
Dzięki obrotnym druhenkom i przy pomocy druhów mieliśmy okazję umyć włosy, a na Świętuchu to bardzo rzadki luksus, zazwyczaj radzimy sobie suchym szamponem lub gazowaną wodą, polecam efekt niemal taki sam J. Starsi druhowie nauczyli mnie nowej gry, polegającej na rzucaniu nożem, zasady były bardzo proste: musisz rzucić nożem tak, żeby wbił się jak najbliżej stopy osoby po prawej, oczywiście odpowiednie buty to podstawa. Następnie mieliśmy kolację a po niej poszliśmy na obrzędowe ognisko. Przy nim spędziliśmy dość dużo czasu na śpiewaniu piosenek, grach, pląsach nikomu nie chciało się wracać i iść spać. Niestety wszystko co dobre musi się skończyć, zakończyliśmy ognisko i wróciliśmy do stodoły żeby zebrać siły na niestety już ostatnią wędrówkę w Górach Świętokrzyskich.
Następnego dnia wstaliśmy uśmiechnięci i pełni energii na trasę. Myślę, że przyczyniło się do tego ostatnie ognisko. Zjedliśmy śniadanko i wyruszyliśmy. Trasa: Siekierno – Wykus -Wzgórze 326 Rataje - Wąwóz Gocław - Zlot Wąchock (długość trasy około -21 km) była czystą przyjemnością. Szliśmy powoli, śmialiśmy się, żartowaliśmy. Była to już ostania wędrówka w Górach Świętokrzyskich na 58 HRŚ i nie chciałam wracać do domu, chciałam zostać chociaż na dzień, dwa. Tego dnia mieliśmy długo wyczekiwany punkt z przyrządzaniem jedzenia. W tym roku u nas było na bogato: szaszłyki, pieczone jabłka oraz podpłomyki pieczone na ognisku z dżemem. Po zjedzeniu i posprzątaniu wyruszyliśmy w dalszą trasę. Tego dnia nocleg mieliśmy w szkole i to motywowało nas do jak najszybszego skończeniu trasy. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam, na wejście do szkoły. Mieliśmy dostęp do wody, więc ogarnęliśmy się, przebraliśmy i ruszyliśmy na zlot, który w tym roku odbył się w Wąchocku. Na zlotowym festiwalu każda z tras prezentowała swoją rajdową piosenkę. Cudowną atmosferę na zlot wprowadził harcerski zespół wokalno-instrumentalny „Miłość jest przereklamowana” z Hufca ZHP Starachowice. Zaraz po nich wystąpiła gwiazda wieczoru czyli „Myszka”, „Czaro” i „Bart” z kultowego zespół: „Na Bani”. Zaprezentowali oni swoim występem niezwykle wysoki poziom, a piękna muzyka w ich wykonaniu wypełniła całe Góry Świętokrzyskie. Tego dnia niektórzy późno poszli spać. Następnego ranka wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, lecz nie mogliśmy zostać na apelu, więc pożegnaliśmy się harcerzami i wyruszyliśmy w kolejną podróż, tym razem do domu.
Harcerski Rajd Świętokrzyski jest czymś więcej niż tylko rajdem. To możliwość poznania wielu nowych ludzi – harcerzy, który mają tą samą pasję co Ty.
"W górach jest wszystko co kocham, wszystkie wiersze są w bukach. Zawsze kiedy tam wracam biorą mnie klony za wnuka. Zawsze kiedy tam wracam siedzę na ławce z księżycem. I szumią brzóz kropidła. Dalekie miasta są niczym."
Chciałabym ogromnie podziękować 2 WDH „Szkarłatni”, że mogłam pojechać z Wami i poczuć magię Świętucha oraz dh Maciejowi Witczakowi za opiekę i organizację. Jesteście wspaniałymi harcerzami, do zobaczenia na szlaku!
Autor: sam. Beata Koloszewska
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz